niedziela, 16 grudnia 2018

Salon Odrzuconych czyli coś o tym, jak to ludzie zwykli nie doceniać...

Follow my blog with Bloglovin
Adnotacja: Ten post jest sponsorowany przez Van Gogha...
No dobrze, może nie do końca.



Niezależnie od epoki, każdy twórca chciałby być doceniany. Nie ma znaczenia,
czy przezwano go już za życia "artystą", czy też nie. Każdy gdzieś tam uparcie liczy na "swoje pięć minut", a niektórzy już zawczasu podświadomie obrzucają się mianem "geniusza".
Jednak świat takiej jednostki się rozpada, gdy jej twórczość zostaje dyplomatycznie nazwana "niezbyt dobrą".
Potem pojawia się jakże puste pytanie: "Co dalej?".

I tutaj pojawiają się impresjoniści, pewien władca i wspomniany w tytule Salon des refusés.


Bittersweet Symphony

Zacznijmy od tego, Drogi Czytelniku, czym jest ów Salon. Pewnie po wstępie tego posta mogłeś się już domyślić, że jest to miejsce niejako nakrapiane litością.  Postało z inicjatywy samego cesarza Napoleona III, który wspaniałomyślnie postanowił udostępnić artystom dodatkowe pomieszczenie w Palais de I'Industrie, kiedy najwyraźniej ukuła  go w serducho liczba odrzucona przez komisję prac.  Chodzi tu o swoistą komisję specjalistów paryskich, którym nie spodobały się dzieła zbyt kontrowersyjne, w jakikolwiek sposób odbiegający od ich wizji.

Mdła Impresja bez Ekspresji

I tak oto 15 maja 1863  roku w Paryżu otwarto wystawę, która w środowisku cieszyła się tak samo dobrą sławą jak aktywistka na rzecz praw zwierząt, co w naturalnych futrach się lubuje. 
Pokazano 
1200 obrazów 380 autorów.
Wystawa przyciągnęła tysiące, ale nie trzeba było długo czekać, by jakiś francuski Jacques (przecież "Januszem" go nie nazwę, tu jednak o Paryż chodzi) obrzucił całą inicjatywę hejtem, nie zostawiając na pokazujących się tam artystach (za przykład niech posłużą Ci, Drogi Czytelniku Paul Cézanne i Édouard Manet, a to naprawdę są tak zwane "grube ryby") przysłowiowej "suchej nitki". Pojawiły się recenzje, gdzie sypało się ironią jak solą na frytki, a kpinom nie było końca.  Jeden z krytyków przyczepił się do Śniadania na Trawie, zarzucając artyście wyjątkową wulgarność w przedstawieniu:


"(...)akt malowany przez ludzi wulgarnych, jest nieuchronnie nieprzyzwoity." (M. Howard Impresjonizm, przeł. E.Candender - Karoleska, Warszawa 2004)



Biedny, pewnie dostałby zawału, gdyby zobaczył dzisiejsze teledyski do niektórych piosenek.

W ten sposób ludzie pokroju Maneta zaczęli być postrzegani w oczach publiki tak samo poważnie jak klaun w cyrku.

Trzy głosy na "NIE".

Nie trzeba się długo rozpisywać, by pokazać, jak ważny był dla społeczności artystów Salon i jak źle dla pewnych osobników mogło się skończyć odrzucenie ich prac, chociażby z tak absurdalnych powodów jak brak miejsc na wystawie, wspomniana kontrowersja czy inna wizja artystyczna.
Wyobraź sobie, Drogi Czytelniku, taką rzecz:


*nastrojowa muzyka*

Jesteś młodym artystą. Na imię niech Ci będzie Ygréque Zett (kreatywne, prawda?). Tworzysz, tworzysz i tworzysz. Normalnie jak Van Gogh przed Van Goghiem. Wena Cię nie opuszcza, strzelasz obrazami jak z rękawa, czujesz, że to coś twojego. 
Teraz, właśnie teraz, po tylu latach wypadałoby się pokazać. Postanawiasz zaprezentować się jury z uśmiechem na ustach, przekonany o swoim sukcesie. Patrzysz, jak wysoki koleżka z długim wąsem i w schludnym fraku ogląda Twoje "dzieci", chrząkając. 
Dlaczego on chrząka? Czyżby było coś nie grało? Niee... - myślisz sobie. Głosy z tyłu głowy się odzywają, coś w środku przepowiada Ci zgubę. 
Patrzysz na drugą z członków jury. To smukła dama w wielkiej karmazynowej sukni, o długiej szyi, ozdobionej delikatną biżuterią i małymi brązowymi loczkami jakże zadbanych włosów. Myślisz, że jest dobrze, bo rozmawia z pozostałymi członkami jury.
Przełykasz ślinę, starając się nie zaprzątać swojego czerepu pozostałymi członkami, którzy (na pozór?) krytycznie przyglądają się Twoim "dzieciom".
Przecież będzie dobrze! Zaprosiłem ich wszystkich tutaj, by mnie dostrzegli i pozwolili pójść dalej.

No właśnie, rzecz w tym, że nie do końca. Gdy tylko słyszysz jedno smukłe i charakterystyczne non, uświadamiasz sobie jedną rzecz: przegrałeś sprawę.

To boli, nieprawdaż? Powiem więcej: czasem może nawet zabić. Jak w przypadku pewnego malarza w 1866 roku. Młodzieniec popełnił samobójstwo z rozpaczy, kiedy odrzucono jego prace. 

Przecież sukces przychodzi po latach!

Patrząc na nazwiska artystów, którzy niejako zostali zmuszeni, by wystawić swoje dzieła w "Salonie Drugiej Kategorii", nasuwa się myśl, ot, całkiem przyjemna: to, że publiczność nie doceniła cię raz, nie znaczy, że zawsze tak będzie. Może po prostu musisz poczekać na swój czas, swoją epokę lub nawet swoją publiczność. Zawsze jakoś możesz "dopchać się" do sukcesu. Gdy to zrobisz, początkowi krytycy (nie mówię tu o tej konstruktywnej krytyce, bo taka jest  przecież dobra) znikają jak we mgle.



grudnia 16, 2018 / by / 1 Comments

1 komentarz:

  1. Wow, sporo wiedzy w krótkiej notce. Ciekawie i treściwie. Lubię czytać takie rzeczy :)

    OdpowiedzUsuń


Nie pogardzę drobną pamiątką w postaci konstruktywnego komentarza, który odnosi się do przedstawionej treści.
Często też odpowiadam, przez co może wywiązać się ciekawa dyskusja - ten element lubię najbardziej.

Zbłąkane duszyczki