niedziela, 24 marca 2019

Uciekam na pustynię - "A Horse With No Name" (Zapisane w nutach #2)


Kojarzysz może tę scenę w Bojacku Horsemanie, gdzie tytułowy bohater opuszcza Hollywoo, uciekając przed życiem gwiazdora, by na jakiś czas schronić się w domku letniskowym, należącym do jego matki, w Harper's Landing? Gdy koń w końcu dostaje się do środka owego domku, jego uwagę przykuwa rodzinne zdjęcie, wiszące nad kominkiem, a rozbrzmiewające w tle A Horse With No Name dobiega końca...







On the first part of the journey...

Przenieśmy się, Drogi Czytelniku, na chwilę do lat 60' XX wieku, gdzie grupka znajomych, których ojcowie stacjonowali w Air Force, postanowili założyć kapelę. Wspólnie dzieło, Gerry Beckley, Dewey BunnellDan Peek nazwali America, co z perspektywy Brytyjczyków może  zabrzmieć jak nieśmieszny żarcik.

Choć początkowo, na pierwszym albumie grupy z 1970 roku, nie umieszczono utworu, to rok później, gdy wydano "A Horse With No Name", a kawałek okazał się sukcesem, zespół zmienił zdanie.   
Droga przebyta przez końskiego Galla Anonima łatwa nie była, bowiem piosenkę często banowano za nazywanie rzeczy po imieniu (angielski termin: a horse oznaczał w slangu heroinę). Lata później, Dewey Bunnell wypowiedział się, twierdząc:
Motywem przewodnim [utworu] był samotnik, rozmyślający w spokojnym miejscu. Koń był jedynie środkiem transportu, by się tam dostać. 
(Zródło:   https://www.stereogum.com/2033026/the-number-ones-americas-a-horse-with-no-name/franchises/the-number-ones/)


America w 1976.
Od lewej: Dewey Bunnell, Dan Peek
i Gerry Beckley.

I was looking at all the light...

Widzisz, Czytelniku, ta historia nie jest tak do końca o koniu. Znaczy, przynajmniej nie o tym animowanym. Niemniej, w tekście "A Horse With No Name"pojawia się wspólny mianownik tak dobrze znany Bojackowi - samotność i wyobcowanie. 

Jak zapewne już wiesz, Drogi Czytelniku, te dwie rzeczy mogą być zmorą każdego; nie ma tutaj znaczenia wiek, majątek czy chociażby status społeczny. Szczególnie, gdy przy tym walczy się z własnymi demonami, ukrytą głęboką drugą naturą (Zapachniało konfliktem w stylu Nietzschego, czy tylko mi się wydaje?) czy nawet dzikością.

Podmiot liryczny Bezimiennego Konia również się z tym boryka, co finalnie kończy się ucieczką na pustynię z kompanem, który nie otrzymał nawet należącego mu się swoistego chrztu - Koń był po prostu Koniem ( Swoją drogą, nie przypomina Ci to czegoś, Drogi Czytelniku?). 
Warte zaznaczenia jest to, że pomimo prawdopodobieństwa wytworzenia się pomiędzy jeźdźcem, a jego okrytym sierścią kompanem, jakiejkolwiek więzi, ten pierwszy pozwala swojemu "przyjacielowi" "uciec.

Koń dalej był, jest i będzie jedynie Koniem - anonimowym zwierzakiem, którym bohater utworu tak bardzo chciałby być.

There were plants and birds and rocks and things.
There was sand and hills and rings...

Paradoksalnie, bohater, będąc samotnym na pustyni, wcale nie jest samotny tak naprawdę - otacza go przecież przyroda obecna wszędzie dookoła, jego własne myśli nie dają mu spokoju, a i brzęcząca mucha też chce dać znać o swojej obecności.
Myślisz sobie: kolejny wspólny mianownik z Bojackiem? Być może
.
Jednak, moim zdaniem kryje się tutaj coś jeszcze i widać to zarówno w serialu animowanym, filmach, lekturach szkolnych, czy chociażby piosenkach o koniach: nigdy do końca nie będziesz sam, bo zawsze jest ktoś, kto Ci na to nie pozwoli.




Jakkolwiek głupio to zabrzmi, chodzi o Ciebie.

Dlaczego?

Widzisz, Drogi Czytelniku, nie trzeba być geniuszem, by poznać jedną, dość kluczową tutaj, prawdę: nie możesz uciec przed samym sobą. Choćbyś nie wiem, jak daleko wyemigrował: czy to na pustynię, czy to w góry, do domku letniskowego, "rzucił wszystko i wyjechał w Bieszczady", wylądował na bezludnej wyspie, to i tak zabierzesz ze sobą to wszystko, co mogło po części zmusić Cię do ucieczki.

To dlatego Bojack wraca do Hollywoo,  a Jeździec uwalnia konia i idzie dalej. Kluczem nie jest ucieczka i pozostanie w oazie. Potrzeba czegoś innego, a nawet jeśli sam o tym zapomnisz, to rzeczywistość bardzo chętnie Ci przypomni: czy to za pomocą muchy, czy rażącego słońca i czerwonej od promieni skóry. Pustynia może zmienić się w metaforyczne morze (zwróć uwagę na tekst), a kojąca cisza w utrapienie.

Dlatego może czasem naprawdę warto pozwolić koniu uciec, samemu udając się w drogę...?

La la, la, la la la la, la la la, la, la La la, la, la la la la, la la la, la, la
La la, la, la la la la, la la la, la, la...



marca 24, 2019 / by / 3 Comments

3 komentarze:

  1. mi by się taka pustynia przydała na wyciszenie i rozmyślanie bo obecnie mam taki kociokwik że nie da wytrzymać

    OdpowiedzUsuń
  2. Trzeba dojrzałości, żeby to zrozumieć. Ucieczka jest rozwiązaniem łatwym, ale przynoszącym ulgę na krótko. Choć przyznam, że mnie samej ze sobą często ciężko wytrzymać, ale cóż - taki czas, bardzo trudny.
    Uwielbiam analizować teksty piosenek, interpretować je, nieczęsto spotykam bratnią duszę pod tym względem.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Myślę, że raz na jakiś czas ucieczka jest potrzebna. Jednak ucieczka nie powinna być "rozwiązaniem" jakiegoś problemu, bo nic nie rozwiązuje, problem zostaje porzucony i tak będzie leżał. Ale ucieczka jako czas by się wyciszyć i pobyć chwilę sam na sam ze sobą, może czasami nam przysłużyć.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń


Nie pogardzę drobną pamiątką w postaci konstruktywnego komentarza, który odnosi się do przedstawionej treści.
Często też odpowiadam, przez co może wywiązać się ciekawa dyskusja - ten element lubię najbardziej.

Zbłąkane duszyczki