niedziela, 9 czerwca 2019

Kto tu tak naprawdę jest szalony? - wstęp do Gabinetu Dr. Caligari

Impresjoniści mają swojego Dr. Gacheta, który obserwuje każdego z dzieła Vincenta
Van Gogha, potwory -  doktora Frankensteina, fani sci - fi -  Doktora Who (choć szczerze mówiąc, jest to imię postaci), a niemieccy ekspresjoniści w XX wieku?
Oni mieli doktora Caligari, który wyniósł ich na wyżyny klatek filmowych w czasach,
gdy owe medium dopiero stawiało swoje pierwsze kroki. 


Plakat promujący
film w polskich kinach
(Źródło:
 link)

Lunatyk i dziwak w akcji

Film Roberta Wiene'a z 1920 roku jest uważany za jeden z pierwszych dreszczowców pokazanych na ekranie. 
W sumie nie ma czemu się dziwić - scenografia malowana farbami, zmiana światła, by pokreślić specyfikę niektórych ujęć, postacie, których makijażem nie pogardziłby żaden borsuk (dobrze, może nie jest tak źle, wprost przeciwnie - podoba mi się taka estetyka, podkreśla klimat całości),  skupienia kamery na mimice, mające za zadanie objaśnić widzowi, że "coś w tym człowieku jest nie tak", jak i już sama fabuła  oraz niecodzienna ścieżka dźwiękowa (jedyna w swoim rodzaju, trzeba to przyznać) były zupełnym szokiem
 dla widza, niezbyt dobrze obeznanego z potęgą i magią kina.  

Plakat promocyjny z 1920 roku.

Pierwsza scena Gabinetu ukazuje Szanownemu Oglądającemu rozmowę dwóch  mężczyzn.   Jeden z nich  - Francis (Friedrich Fehér) próbuje rozmówcy przedstawić historię spotkania ze wspomnianym w tytule Caligarim (Werner Kraus).
Ów doktorek pojawia się w mieście Holstenwall w bardzo tajemniczych okolicznościach - nikt nie wie skąd przyjechał i w jakim celu.  

Okazuje się jednak, iż przybysz jest odpowiedzialny za kilka morderstw i próbę porwania, do czego wykorzystuje Cesare (Conrad Veidt), lunatyka, który też staje się dla niego źródłem dochodu , atrakcją na trwającym w miasteczku festynie (jakkolwiek to brzmi)  i przedmiotem do badań, bowiem nasz protagonista (raczej powinnam napisać tutaj "antagonista") pragnie posiąść potęgę ludzkiego mózgu, zmuszając somnambulików do niecnych czynów i osiągając tym samym więcej niż jego średniowieczny imiennik.
Taka jest przynajmniej wersja Francisa, którego rzekomo szaleniec uwięził w zakładzie psychiatrycznym.  
Na zdjęciu (od lewej): Werner Kraus,
Conrad Veidt i Lil Dagover


Jaka jest prawda? Tego do końca nie wiadomo, ponieważ reżyser pozostawił widzowi wolność w interpretacji, tworząc zakończenie tak dobrze znane nam z dramatów romantycznych - otwarte.

Cały Gabinet Doktora Caligari może wydawać się jedynie opowieścią chorego człowieka zamkniętego we własnym świecie,  próbującego bezskutecznie zmierzyć się z trawiącą go rzeczywistością. 

Pewne natomiast jest to, że dzieło jest manifestacją poglądów ruchu ekspresjonistycznego Burza: za scenografię odpowiadali między innymi jego przedstawiciele, a styl może być wzorowany na dziełach Edwarda Muncha, skupiano się na psychologii, odczuciach postaci (co w omawianym nurcie  miało ogromne znaczenie) i za pomocą niezwykle psychodelicznego klimatu przemycano między wierszami obawę przed czasami, w których się żyło (w myśl tego, iż strach niejednego doprowadzi do obłędu, a początek XX wieku był przecież okresem niepewnym).

Tak, już wtedy społeczeństwo wyczuwało brzydki zapaszek totalitaryzmu. 

Na zdjęciu:  Friedrich Fehér 


Przekazanie ludziom historii za pomocą taśmy filmowej dało również możliwość deformacji czasoprzestrzeni i zrywania wątków, co znacznie nasiliło wrażenie, jakby Szanowny Oglądający śnił o wydarzeniach, jakie zostały mu przedstawione na projektorze. To wszystko prawdopodobnie po to, by każdy mógł "polecieć w tango", interpretując Gabinet na swój sposób - w końcu głównie o to chodzi, prawda?
Na zdjęciu Friedrich Fehér w roli Francisa
i Lil Dagover jako Jane Olsen - 
narzeczona jednego z głównych bohaterów.

Namalowany cień

By w pełni zrozumieć fenomen tworu, trzeba wziąć pod uwagę nie tylko samą fabułę filmu czy sposób jego wykonania. Ważne jest też tutaj społeczne tabu, mające znacznie większy zakres w latach 20'. 
Ukazanie pewnych rzeczy było wręcz nie do pomyślenia,  po prostu się o tym nie mówiło. Tyczyło się to między innymi zaburzeń i chorób psychicznych, mimo faktu badania tej sfery przez chociażby psychoanalityków. Nikomu nawet nie przyszłoby do głowy kreowanie głównego bohatera na psychopatę, mordercę et cetera
Szczególnie w taki sposób.

Sytuacja wyglądała podobnie z agresją i przemocą. Społeczeństwo, wyniszczone po pierwszej wojnie światowej drżało na samą myśl o kolejnej wojnie. Pacyfistyczne tendencje
tym spowodowane doprowadziły do unikania takiej tematyki na szeroką skalę. 

Nie dziwota zatem, że takie posunięcie wywołało ogromną kontrowersję. 

Na zdjęciu: Conrad Veidt i Lil Dagover


Z ciemnej perspektywy

Niewątpliwie, jest to dzieło
dla wysmakowanych kinomaniaków,
co podkreślano nawet w tamtym okresie.

 Niektórym może się dłużyć jak makaron, inni zaś nie będą w stanie zrozumieć panującej w Gabinecie atmosfery
lub po prostu odrzuci ich brak kolorów.  





To, w jaki sposób odbierzesz tę historię zależy tylko od Ciebie. 
Mimo wszystko, jest to kawałek historii warty poznania.



czerwca 09, 2019 / by / 7 Comments

7 komentarzy:

  1. Lubię polskie filmy z dwudziestolecia międzywojennego, może dlatego nigdy nie słyszałam o powyższym tytule.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak bardzo często widać na obrazie, że był tworzony z pożądania, pragnienia, narkotycznego głodu czynienia piękna i coraz częściej,że tylko po to :"że muszę coś zarobić".

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam w jak szczególny sposób piszesz o sztuce. Uczysz mnie zawsze czegoś nowego, to daje poczucie spełnienia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie na wstępie odrzuciłby brak kolorów ;) Nie lubię starych filmów, bez względu na to co to za gatunek i tematyka. Lubię dzieła z przesłaniem, dające do myślenia ale głównie filmy dla mnie są formą rozrywki - co za tym idzie? Uwielbiam efekty specjalne i co rusz nowe ich formy i dopracowanie.

    Przewertowałam pobieżnie bloga, w ramach zapoznania i nie jestem znawcą sztuki, ale miło znaleźć takiego kruka wśród blogów o modzie, dietach czy kulinarnych :) Będę zaglądać :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzień dobry!
    Tytuł obił mi się o uszy parę razy, ale nigdy nie zagłębiałam się w nawet tematykę tego filmu, ale czytając ten wpis (swoją drogą - umiesz zainteresować czytelnika!!) czuję po moich zmęczonych od upałów kościach, że to coś dla mnie. No i data powstania czy wolność w interpretacji też mnie zachęca. No dobra, tematyka zaburzeń psychicznych również.
    Dziękuję za polecenie! Wszystkiego dobrego na ten tydzień :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Na podstawie zdjęć z filmu chyba daje się wyczuć odrobinę tego klimatu! Ja czasami sięgam po stare filmy, ten wydaje się naprawdę ciekawy i warty obejrzenia. Jest to solidny kawał nie tylko sztuki, ale też historii!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń


Nie pogardzę drobną pamiątką w postaci konstruktywnego komentarza, który odnosi się do przedstawionej treści.
Często też odpowiadam, przez co może wywiązać się ciekawa dyskusja - ten element lubię najbardziej.

Zbłąkane duszyczki