Impresjoniści mają swojego Dr. Gacheta, który obserwuje każdego z dzieła Vincenta
Van Gogha, potwory - doktora Frankensteina, fani sci - fi - Doktora Who (choć szczerze mówiąc, jest to imię postaci), a niemieccy ekspresjoniści w XX wieku?
Van Gogha, potwory - doktora Frankensteina, fani sci - fi - Doktora Who (choć szczerze mówiąc, jest to imię postaci), a niemieccy ekspresjoniści w XX wieku?
Oni mieli doktora Caligari, który wyniósł ich na wyżyny klatek filmowych w czasach,
gdy owe medium dopiero stawiało swoje pierwsze kroki.
gdy owe medium dopiero stawiało swoje pierwsze kroki.
Plakat promujący film w polskich kinach (Źródło: link) |
Lunatyk i dziwak w akcji
Film Roberta Wiene'a z 1920 roku jest uważany za jeden z pierwszych dreszczowców pokazanych na ekranie.
W sumie nie ma czemu się dziwić - scenografia malowana farbami, zmiana światła, by pokreślić specyfikę niektórych ujęć, postacie, których makijażem nie pogardziłby żaden borsuk (dobrze, może nie jest tak źle, wprost przeciwnie - podoba mi się taka estetyka, podkreśla klimat całości), skupienia kamery na mimice, mające za zadanie objaśnić widzowi, że "coś w tym człowieku jest nie tak", jak i już sama fabuła oraz niecodzienna ścieżka dźwiękowa (jedyna w swoim rodzaju, trzeba to przyznać) były zupełnym szokiem
dla widza, niezbyt dobrze obeznanego z potęgą i magią kina.
Pierwsza scena Gabinetu ukazuje Szanownemu Oglądającemu rozmowę dwóch mężczyzn. Jeden z nich - Francis (Friedrich Fehér) próbuje rozmówcy przedstawić historię spotkania ze wspomnianym w tytule Caligarim (Werner Kraus).
Ów doktorek pojawia się w mieście Holstenwall w bardzo tajemniczych okolicznościach - nikt nie wie skąd przyjechał i w jakim celu.
Okazuje się jednak, iż przybysz jest odpowiedzialny za kilka morderstw i próbę porwania, do czego wykorzystuje Cesare (Conrad Veidt), lunatyka, który też staje się dla niego źródłem dochodu , atrakcją na trwającym w miasteczku festynie (jakkolwiek to brzmi) i przedmiotem do badań, bowiem nasz protagonista (raczej powinnam napisać tutaj "antagonista") pragnie posiąść potęgę ludzkiego mózgu, zmuszając somnambulików do niecnych czynów i osiągając tym samym więcej niż jego średniowieczny imiennik.
Taka jest przynajmniej wersja Francisa, którego rzekomo szaleniec uwięził w zakładzie psychiatrycznym.
Jaka jest prawda? Tego do końca nie wiadomo, ponieważ reżyser pozostawił widzowi wolność w interpretacji, tworząc zakończenie tak dobrze znane nam z dramatów romantycznych - otwarte.
Cały Gabinet Doktora Caligari może wydawać się jedynie opowieścią chorego człowieka zamkniętego we własnym świecie, próbującego bezskutecznie zmierzyć się z trawiącą go rzeczywistością.
Pewne natomiast jest to, że dzieło jest manifestacją poglądów ruchu ekspresjonistycznego Burza: za scenografię odpowiadali między innymi jego przedstawiciele, a styl może być wzorowany na dziełach Edwarda Muncha, skupiano się na psychologii, odczuciach postaci (co w omawianym nurcie miało ogromne znaczenie) i za pomocą niezwykle psychodelicznego klimatu przemycano między wierszami obawę przed czasami, w których się żyło (w myśl tego, iż strach niejednego doprowadzi do obłędu, a początek XX wieku był przecież okresem niepewnym).
Tak, już wtedy społeczeństwo wyczuwało brzydki zapaszek totalitaryzmu.
Przekazanie ludziom historii za pomocą taśmy filmowej dało również możliwość deformacji czasoprzestrzeni i zrywania wątków, co znacznie nasiliło wrażenie, jakby Szanowny Oglądający śnił o wydarzeniach, jakie zostały mu przedstawione na projektorze. To wszystko prawdopodobnie po to, by każdy mógł "polecieć w tango", interpretując Gabinet na swój sposób - w końcu głównie o to chodzi, prawda?
Namalowany cień
By w pełni zrozumieć fenomen tworu, trzeba wziąć pod uwagę nie tylko samą fabułę filmu czy sposób jego wykonania. Ważne jest też tutaj społeczne tabu, mające znacznie większy zakres w latach 20'.
Ukazanie pewnych rzeczy było wręcz nie do pomyślenia, po prostu się o tym nie mówiło. Tyczyło się to między innymi zaburzeń i chorób psychicznych, mimo faktu badania tej sfery przez chociażby psychoanalityków. Nikomu nawet nie przyszłoby do głowy kreowanie głównego bohatera na psychopatę, mordercę et cetera.
Szczególnie w taki sposób.
Sytuacja wyglądała podobnie z agresją i przemocą. Społeczeństwo, wyniszczone po pierwszej wojnie światowej drżało na samą myśl o kolejnej wojnie. Pacyfistyczne tendencje
tym spowodowane doprowadziły do unikania takiej tematyki na szeroką skalę.
Nie dziwota zatem, że takie posunięcie wywołało ogromną kontrowersję.
Z ciemnej perspektywy
Niewątpliwie, jest to dzieło
dla wysmakowanych kinomaniaków,
co podkreślano nawet w tamtym okresie.
Niektórym może się dłużyć jak makaron, inni zaś nie będą w stanie zrozumieć panującej w Gabinecie atmosfery
lub po prostu odrzuci ich brak kolorów.
To, w jaki sposób odbierzesz tę historię zależy tylko od Ciebie.
Mimo wszystko, jest to kawałek historii warty poznania.
dla widza, niezbyt dobrze obeznanego z potęgą i magią kina.
Plakat promocyjny z 1920 roku. |
Pierwsza scena Gabinetu ukazuje Szanownemu Oglądającemu rozmowę dwóch mężczyzn. Jeden z nich - Francis (Friedrich Fehér) próbuje rozmówcy przedstawić historię spotkania ze wspomnianym w tytule Caligarim (Werner Kraus).
Ów doktorek pojawia się w mieście Holstenwall w bardzo tajemniczych okolicznościach - nikt nie wie skąd przyjechał i w jakim celu.
Okazuje się jednak, iż przybysz jest odpowiedzialny za kilka morderstw i próbę porwania, do czego wykorzystuje Cesare (Conrad Veidt), lunatyka, który też staje się dla niego źródłem dochodu , atrakcją na trwającym w miasteczku festynie (jakkolwiek to brzmi) i przedmiotem do badań, bowiem nasz protagonista (raczej powinnam napisać tutaj "antagonista") pragnie posiąść potęgę ludzkiego mózgu, zmuszając somnambulików do niecnych czynów i osiągając tym samym więcej niż jego średniowieczny imiennik.
Taka jest przynajmniej wersja Francisa, którego rzekomo szaleniec uwięził w zakładzie psychiatrycznym.
Na zdjęciu (od lewej): Werner Kraus, Conrad Veidt i Lil Dagover |
Jaka jest prawda? Tego do końca nie wiadomo, ponieważ reżyser pozostawił widzowi wolność w interpretacji, tworząc zakończenie tak dobrze znane nam z dramatów romantycznych - otwarte.
Cały Gabinet Doktora Caligari może wydawać się jedynie opowieścią chorego człowieka zamkniętego we własnym świecie, próbującego bezskutecznie zmierzyć się z trawiącą go rzeczywistością.
Pewne natomiast jest to, że dzieło jest manifestacją poglądów ruchu ekspresjonistycznego Burza: za scenografię odpowiadali między innymi jego przedstawiciele, a styl może być wzorowany na dziełach Edwarda Muncha, skupiano się na psychologii, odczuciach postaci (co w omawianym nurcie miało ogromne znaczenie) i za pomocą niezwykle psychodelicznego klimatu przemycano między wierszami obawę przed czasami, w których się żyło (w myśl tego, iż strach niejednego doprowadzi do obłędu, a początek XX wieku był przecież okresem niepewnym).
Tak, już wtedy społeczeństwo wyczuwało brzydki zapaszek totalitaryzmu.
Na zdjęciu: Friedrich Fehér |
Przekazanie ludziom historii za pomocą taśmy filmowej dało również możliwość deformacji czasoprzestrzeni i zrywania wątków, co znacznie nasiliło wrażenie, jakby Szanowny Oglądający śnił o wydarzeniach, jakie zostały mu przedstawione na projektorze. To wszystko prawdopodobnie po to, by każdy mógł "polecieć w tango", interpretując Gabinet na swój sposób - w końcu głównie o to chodzi, prawda?
Na zdjęciu Friedrich Fehér w roli Francisa
i Lil Dagover jako Jane Olsen -
narzeczona jednego z głównych bohaterów.
|
Namalowany cień
By w pełni zrozumieć fenomen tworu, trzeba wziąć pod uwagę nie tylko samą fabułę filmu czy sposób jego wykonania. Ważne jest też tutaj społeczne tabu, mające znacznie większy zakres w latach 20'.
Ukazanie pewnych rzeczy było wręcz nie do pomyślenia, po prostu się o tym nie mówiło. Tyczyło się to między innymi zaburzeń i chorób psychicznych, mimo faktu badania tej sfery przez chociażby psychoanalityków. Nikomu nawet nie przyszłoby do głowy kreowanie głównego bohatera na psychopatę, mordercę et cetera.
Szczególnie w taki sposób.
Sytuacja wyglądała podobnie z agresją i przemocą. Społeczeństwo, wyniszczone po pierwszej wojnie światowej drżało na samą myśl o kolejnej wojnie. Pacyfistyczne tendencje
tym spowodowane doprowadziły do unikania takiej tematyki na szeroką skalę.
Nie dziwota zatem, że takie posunięcie wywołało ogromną kontrowersję.
Na zdjęciu: Conrad Veidt i Lil Dagover |
Z ciemnej perspektywy
Niewątpliwie, jest to dzieło
dla wysmakowanych kinomaniaków,
co podkreślano nawet w tamtym okresie.
Niektórym może się dłużyć jak makaron, inni zaś nie będą w stanie zrozumieć panującej w Gabinecie atmosfery
lub po prostu odrzuci ich brak kolorów.
To, w jaki sposób odbierzesz tę historię zależy tylko od Ciebie.
Mimo wszystko, jest to kawałek historii warty poznania.
Lubię polskie filmy z dwudziestolecia międzywojennego, może dlatego nigdy nie słyszałam o powyższym tytule.
OdpowiedzUsuńTak bardzo często widać na obrazie, że był tworzony z pożądania, pragnienia, narkotycznego głodu czynienia piękna i coraz częściej,że tylko po to :"że muszę coś zarobić".
OdpowiedzUsuńUwielbiam w jak szczególny sposób piszesz o sztuce. Uczysz mnie zawsze czegoś nowego, to daje poczucie spełnienia.
OdpowiedzUsuńoj fajne to! Ciągnie mnie:D
OdpowiedzUsuńMnie na wstępie odrzuciłby brak kolorów ;) Nie lubię starych filmów, bez względu na to co to za gatunek i tematyka. Lubię dzieła z przesłaniem, dające do myślenia ale głównie filmy dla mnie są formą rozrywki - co za tym idzie? Uwielbiam efekty specjalne i co rusz nowe ich formy i dopracowanie.
OdpowiedzUsuńPrzewertowałam pobieżnie bloga, w ramach zapoznania i nie jestem znawcą sztuki, ale miło znaleźć takiego kruka wśród blogów o modzie, dietach czy kulinarnych :) Będę zaglądać :)
Dzień dobry!
OdpowiedzUsuńTytuł obił mi się o uszy parę razy, ale nigdy nie zagłębiałam się w nawet tematykę tego filmu, ale czytając ten wpis (swoją drogą - umiesz zainteresować czytelnika!!) czuję po moich zmęczonych od upałów kościach, że to coś dla mnie. No i data powstania czy wolność w interpretacji też mnie zachęca. No dobra, tematyka zaburzeń psychicznych również.
Dziękuję za polecenie! Wszystkiego dobrego na ten tydzień :)
Na podstawie zdjęć z filmu chyba daje się wyczuć odrobinę tego klimatu! Ja czasami sięgam po stare filmy, ten wydaje się naprawdę ciekawy i warty obejrzenia. Jest to solidny kawał nie tylko sztuki, ale też historii!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!