niedziela, 15 marca 2020

Van Gogh - sztuka interpretacji artysty

Vincent w swoich listach do brata, Theo, daje się poznać jako człowiek, który mógłby wręcz oddychać sztuką, gdyby było to oczywiście możliwe.  Wychwalając piękno obecne wszędzie dookoła, zwracając uwagę na pozornie mało istotne szczegóły, ciągle zachęca młodszego Van Gogha do czerpania przyjemności z kontaktu z naturą czy też poznawania nowych twórców i poszerzania zasobu wiedzy. Przy czym, nader wszystko wyłania się też tutaj kluczowa dla tegoż bohatera samotność, która okazała się być istotnym elementem, biorąc pod uwagę interpretacji całej postaci, bo w każdym jej ukazaniu występuje ten jakże nieprzyjemny - nawet w brzmieniu - pierwiastek, choć tych prób zobrazowania nietuzinkowego twórcy na przestrzeni lat ukazało się wiele...
Twórca ten widziany był wielorako, a interpretacje mimo podobieństw, bywają tak różne i niebanalne, że zaintrygują niejednego.


V. Van Gogh urodził na terenie holenderskiej Brabacji
30 marca 1853 roku jako syn Anny Cornelii i Theodorusa van Gogha, protestanckiego pastora.
Miał piątkę rodzeństwa w tym siostrę Elisabeth i brata (młodszego o sześć lat) Theo.
Zaczął malować pod koniec lat 80' XIX wieku - miał wtedy niespełna 28 lat.

(Źródło: link)



Przybliżając Ci, Czytelniku, postać artysty....

Mogłabym skupić się na przedstawieniu czystej faktografii wyrwanej z jego życiorysu, jednak postanowiłam zrobić to wszystko nieco inaczej, nadając być może temu więcej - nie bójmy się tego słowa - duszy (?). Przypuśćmy, że to właśnie o duszę chodzi. W całej tej egzaltacji.

O ile człowiek jest jeden, to sposobów patrzenia na jego życiorys bywa znacznie więcej.
Zatem, pozostaje pytanie,  jak sztuka modernistyczna widziała Vincenta Van Gogha, (bazując na paru przykładach)?

"Gwiaździsta Noc (Cyprysy i wieś)" z 1889 roku - jeden z najsłynniejszych obrazów artysty.
(Źródło grafiki: link)
W okresie malowania przez niego nocnych pejzaży przebywał jeszcze w szpitalu psychiatrycznym. Cierpiał na ataki egzaltacji i furii.
W jednym z listów wspomniał o obrazie jako o wyolbrzymieniu punktu widzenia kompozycji, jego linie są tak poskręcane jak na starym drewnianym miedziorycie.
Warto dodać, że twórca fascynował się sztuką japońską, co przekładało się na technikę prac.


W Pasji Życia (Lust For Life) V. Minnelli z 1956 roku mamy do czynienia z choleryko - melancholikiem oszalałym z powodu woni farb, którymi maluje.

Kirk Douglas gra tam mężczyznę, niedoszłego kapłana, który po ewidentnym braku wsparcia ze strony przełożonych, postanawia odejść i szukać szczęścia gdzieś indziej, pakując przy okazji do walizki swój nowo powstały kryzys wartości.

 Wymęczony samotnością już od najmłodszych lat,  chce pracować, przydać się na coś społeczeństwu. Stara się pomagać, nawet tym, mającym go za wariata i furiata - sam niestety daje wszystkim dookoła coraz więcej powodów do postrzegania siebie przez innych w taki właśnie sposób.  Do tego przyczynia się również (wspomniana) epilepsja.


Na zdjęciu: Kirk Douglas w roli Vincenta van Gogha
obok "Autoportretu w słomianym kapeluszu" (1887).


Van Gogh Minnelli to dwie walczące ze sobą skrajności. Coś na zasadzie poszarpanego yin i yang: kiedy już wydaje się, że ta dobra strona zabrała głos, reżyser nagle wtrąca dramatyczną muzykę, a rudy brodacz znów traci zmysły, odpychając ważne dla siebie osoby na odległość co najmniej kilku metrów od siebie. To sprawia, iż ma się wrażenie ukazania artysty w sposób dość łopatologiczny, bez poruszania innych czynników, przyczyniających się do jego stanu zdrowia.

Przykład? Zakochany po uszy w kobiecie, wyznaje jej miłość pod wpływem nastroju chwili, szczęśliwy niczym dziecko. W następnej sekundzie jednak już rzuca się na biedaczkę bez skrępowania z ognikami szaleństwa w oczach. Potem, załamany, parzy w akcie desperacji dłoń, czekając na nią.
Diagnoza? Na pewno nie pozytywna. 

Szczególnie po tym, co ma zostać przedstawione później - scena dobitnego udUCHOwienia, z posoką w roli głównej. Szkarłat wszędzie: na ścianie, drzwiach i podłodze, co zostało poprzedzone spotkaniem Paula Gauguina w ciemnej francuskiej uliczce. Żeby widz nie miał wątpliwości, że coś jest nie w porządku, dorzucono jeszcze znane dobrze szaleństwo w oczach. 
Główny bohater tejże historii włóczy się po nocnych uliczkach niczym prawdziwy zły omen.

No właśnie, relacja z Paulem Gauguinem. Tutaj to po prostu przedstawienie dwóch gotowych do ataku złych wilków, które w każdej chwili mogłyby rozszarpać sobie nawzajem gardła. Te dwie artystyczne dusze - z pozoru jak bracia, potrafiący docenić artyzm drugiego - kłócą się nawet o kolor źdźbła trawy. Później do puli tematów dochodzą takie kwestie jak percepcja otaczającego ich świata, styl pracy czy chociażby nieobcy Vincentowi chaos (w sensie negatywnym). Krótko mówiąc? Spory twardo stąpającego po ziemi pragmatyka z miłością do sztuki, z zakochanym w L'arte marzycielu, który "maluje zbyt szybko". I tak w kółko...

Inne relacje holenderskiego malarza zostały potraktowane, według mnie, tutaj po macoszemu. Młodszy brat pojawia się i znika, zostając w świadomości oglądającego jako tak bliski, a równocześnie tak obcy businessman, handlarz dziełami sztuki (czym za młodu parał się i sam Vincent).
Dr. Gachet (uwieczniony też i na obrazach neoimpresjonisty) został potraktowany podobnie, co powoduje, iż jego wizerunek nie wydaje się aż tak wyrazisty. Miły człowiek, specjalista, chcący poznać sekret upadku twórcy, wyczytując z oczu historię, a jeszcze wcześniej pozując do obrazu. Świadomy,  że bez możności malowania Vincent upadnie znacznie głębiej, co na końcu okazuje się przerażająco prawdziwe.

Natomiast w filmie pt. "Twój Vincent" historia nabiera nieco bardziej zróżnicowanych barw.

Film Doroty Kobieli i Hugh Welchama z 2017 roku to teatr postaci z dzieł. Reżyserowie wraz z  pomocą ponad 100 malarzy postanowili dać głos uwiecznionym. W praktyce oznacza to, że takie epizodyczne persony jak Joseph Roulin, listonosz, który starał się wspierać Van Gogha do końca, czy chociażby jego syn skąpany w charakterystycznej żółci, z ciemnym kapeluszem na głowie, Armand Roulin grają tak zwane pierwsze skrzypce. 
Sam malarz ukazany jest w dramacie jako ktoś niezwykle tajemniczy, niemalże zdystansowany wobec otaczającego go świata, również przez wielu niezrozumiany. To opuszczone (w pewnym sensie) dziecko, którego matka nie potrafiła otoczyć taką opieką, jak to zrobiła ze starszym bratem, imiennikiem artysty. (Tak, w filmie jest pogłębiony wątek dzieciństwa tegoż twórcy, a musisz wiedzieć, Drogi Czytelniku, że jeden  pokazany aspekt okazuje się być zaskakująco podobny do anegdoty z życia Salvadora Dali, o czym wspomniałam, pisząc na temat surrealisty.) 


Kadr z filmu "Twój Vincent" (2017) przedstawiający
Juliena Tanguya, sprzedawcę akcesoriów malarskich.
Jako jeden z pierwszych zainteresował się
sztuką Vincenta. Został uwieczniony na obrazie
 "Portret Ojca Tanguy" z 1887 roku.
Można go zobaczyć np. tutaj 

Kadr z filmu "Twój Vincent" (2017)
(Źródło: link)
Armanda Roulina, jak i jego ojca ujrzysz,
Drogi Czytelniku tutaj i tutaj.
Namalowane w 1888/1889.
Vincent van Gogh w "Loving Vincent" przypomina niedokończony portret z otwartą furtką do interpretacji dla szanownego widza. Z pozoru szaleniec, który odcięte ucho daje w prezencie kurtyzanie (z krótkim komentarzem: "Opiekuj się nim."), staje się ofiarą o gołębim sercu, która znalazła się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. Przy tym, dużo lepiej jest tu też nakreślona jego relacja z psychiatrą, doktorem Gachetem. "Lepiej" oczywiście oznacza "z większym rozmachem" - Gachet to niespełniony malarz, zafascynowany pacjentem dogłębnie, równocześnie będąc z nim śmiertelnie pokłóconym. Wydaje się, że w przypadku tejże historii dynamika relacji pomiędzy dwójką strudzonych artystów została wręcz przelana na pacjenta i doktora.



Podobnie jest ze stosunkami dwóch braci, gdzie Theo również nabiera większego kolorytu - nakreślony jest przede wszystkim jako oddany powiernik, niemalże bratnia dusza, co znacznie lepiej wkupuje się w moje łaski niż kreacja w "Pasji Życia". Jednak, jak na opowieść kryminalną przystało, Theo to miejscami jedynie sylwetka z charakterem, głównie  ukazana z perspektywy osób trzecich.



Z kolei Willem Dafoe w "U bram wieczności" (2018) portretuje artystę na ekranie jeszcze inaczej, dodając do wizualnego smaku większą nutę melancholii.

Kadr z "U Bram Wieczności" (2018)
W. Dafoe w roli głównej.

(Źródło: link)
Jedna z aluzji do autoportretów z zabandażowanym uchem
(Przykładowy z 1889 można ujrzeć tutaj)


Holender według Juliana Schnabela to strudzony życiem człowiek, borykający się z uzależnieniem, wielbiciel twórczości Shakespeare'a, który, uciekając przed rzeczywistością, kryje się wśród płócien, szkiców i farb. Mimo to jego zagrzebana w środku fascynacja do drugiego człowieka sprawia, iż szuka sposobu na jakąkolwiek integrację, co daje do zrozumienia chociażby słowami:
Spędziłem całe swoje życie samotnie w pokoju. Muszę wyjść na zewnątrz i pracować, by zapomnieć o własnej egzystencji. (...) (cytat z filmu, wolne tłumaczenie: Soul) 

W "At Eternity's Gate" odcięte ucho staje się dla strapionego symbolem. Tylko pytanie, właściwie czego symbolem? Nawet sam lekarz przeprowadzający wywiad 
z udUCHOwionym (to mi się nie ewidentnie nie znudzi!) zwraca na to uwagę:
Był to prezent, poświęcenie czy co....? (cytat z filmu, wolne tłumaczenie: Soul) 
Tajemniczości dodaje fakt, iż narząd zawinięto w papier, prócz krwią nasączonym skromną prośbą:
"Pamiętaj o mnie".

W filmie brakuje dosadności w przedstawieniu, swoistego podania na tacy odpowiedzi na nurtujące widza pytania. Nie ma także drastyczności, a krew leje się poza kadrem - w końcu nie o to tu chodzi, prawda? 

Nie, nie, w tym przypadku liczą się relacje między postaciami (braterska miłość, konflikt i zarazem oddanie van Gogha, pacyfisty, do Paula Gauguina, wojującego z paryskim półświatkiem) i to uczucie, kiedy to staje się przed czystym płótnem na drewnianej sztaludze, będąc gotowym na przelanie swojego wnętrza. Artysta jest jak sitko, a oglądający widzi w ciągu dwóch godzin seansu jego oczami. Dafoe wypada w tej roli tak naturalnie, że wyzwaniem jest nieuwierzenie w dramat tego człowieka. Bez przerysowania, mówiąc czasami oczami więcej niż za pomocą kwestii. 

Widać, że wszystko pokrywa szarość, a samego bohatera, pomimo irracjonalności pewnych działań, nie można spisać wyłącznie na straty. Zresztą, sam zainteresowany zaczyna dostrzegać dla siebie nadzieję, gdy w rozmowie z zakładowym księdzem wspomina, że może został artystą dla innego pokolenia (oczywiście to parafraza). Niestety, z nadzieją, czy nie, van Gogh kończy tragicznie - z kulą w brzuchu, umierając w łóżku w męczarniach przy ukochanym bracie.



Na wykluczeniu przez ówczesne francuskie społeczeństwo skupił się i Charles Bukowski w swoim wierszu "Główkując" (Working Out), podkreślając niemoc samotnika z przymusu.

Podmiot w utworze ukazuje artystę jako człowieka nie potrafiącego zrozumieć materializmu wpisanego w ludzką moralność. Nie rozumie, że dla wielu liczą się jedynie pieniądze, a szacunek można kupić. To  - być może  i paradoksalnie - czyniło go tak wielkim: fakt, iż jego odmienny system wartości posyłał go w oczach innych na zatracenie, gdyż jeszcze nie został w pełni wyprany (nieważne, w jakim proszku).
Van Gogh odciął swoje ucho

Dał je 

Prostytutce

Która wyrzuciła je

Z ogromnym* obrzydzeniem (...)" 

(Na podstawie tekstu. Pozwoliłam sobie lekko zmodyfikować i zastąpić "totalne" ogromnym". Dla charakteru.)


Któż mógłby pogardzić takim podarunkiem? Chyba tylko przytoczona przez Bukowskiego (dosłownie!) "dziwka". Pomijając moją sceptyczność do tworu i przedstawionej tam wizji świata, "Working Out" zdaje się podkreślać chłód, którego malarz doświadczył za życia - biorąc pod uwagę zarówno sens metaforyczny, jak i dosłowny, by nikt nie mógł mi niczego zarzucić.


Oczywiście, żadna z tych interpretacji nie jest tą idealną. Przecież nie ma takiej.

Ktoś powie, że jedna była za krótka, inna ciągnęła się jak makaron do spaghetti, a jeszcze inna aż brzydko pachniała niedorzecznością, patosem, czy innym środkiem, według uznania.

Mimo wszystko, mnogość sposobów patrzenia na van Gogha potwierdza to, co w takim
 "At Eternity's Gate" sam wygłosił: był dobrym artystą, ale dla ludzi w innych czasach.

Zresztą, to chyba jakieś nasze przekleństwo, że często naprawdę doceniamy twórców po ich odejściu.

No dobrze, ale w takim razie, co może być dobrą interpretacją?
To już pozostawiam Tobie do oceny.

[Kadr z "U Bram Wieczności" (2018)]
(Źródło: link)
Malarz zmarł 29 lipca 1890 w Auvers - sur - Oise (Francja).
Przez ostatnie 30 godzin życia niewiele mówił na temat pochodzenia swojej rany.
Przypuszcza się, iż został postrzelony wskutek incydentu, tak jak zostało to przedstawione w filmie.




Adnotacja:

Pisząc skorzystałam również z Caba Soto Victoria "Van Gogh Vida & Obra" (Życie i Praca),  wyd. Solis, 2009, Warszawa, tłumaczenie: Katarzyna Sanchez - Wołoszczak. Cytat przy "Starry Night" pochodzi ze strony 97.

Kolejnym źródłem było Van Gogh Vincent "Listy do brata", wyd. Czytelnik, 1970, Warszawa, tłumaczenie: Joanna Guze, Maciej Chełkowski.

Wszystkie inne źródła podane w tekście.

marca 15, 2020 / by / 39 Comments

39 komentarzy:

  1. Lubię Van Gogha. "Pasja życia" bardzo mi się podobała, a i "Twój Vincent" nie był zły.

    OdpowiedzUsuń
  2. to autor o którym sława nie przeminie i będzie zachwycał kolejne pokolenia. Nie ma już takich malarzy...

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem wielką fanką tego artysty, byłam bardzo poruszona filmem o nim!
    okularnicawkapciach.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Wszyscy go znamy, ale tylko nieliczni wiedzą (wiedzieli), jaki był naprawdę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jedna osoba, a ile jego interpretacji :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Niesamowity jest fakt, iż Ci uważani za wariatów,tworzą dzieła ponadczasowe...
    Może to reszta otoczenia, wycofana, spokojna, sądzi że jest normalna.
    Film chciałam obejrzeć już dawno.
    Dokonała znakomitej recenzji kilku dzieł
    Jestem pod ogromnym wraźeniem
    Jeszcze jedno sporo wiedzy wnioslas w moją pustą głowę
    Dziękuję ❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie do końca nazwałabym to "recenzją", ale dziękuję. c:

      Usuń
  7. wstyd sie przyznac ale zadnego z tych filmow nie widzialam
    nie lubie siedziec przed tv a kino tez mnie nie kreci

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak zawsze wkręcam się na maksa w to, o czym piszesz. Zdecydowanie widać, że kochasz to :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Posiadam album o tym artyście ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam juz pisze...
      Widziałam też film "Twój Vincet"- urzekł mnie wizualnie. bardzo ciekawy styl i nawiązanie do twórczości artysty. Sama postać jest niezwykła, tak samo jak i jego prace - to jak skrywa się w nich dusza artysty ale i jego umysł. Każdy obraz każde dzieło jest cześcią jego życia, powstało na danym etapie.. a jego "Słoneczniki"? To chyba pierwsze dzieło, które zobaczyłam i pokochałam... przepiękne - kiedyś kiedyś moja siostra namalowała replikę, którą potem wujek jej chłopaka (obecny mąż) oprawil w drewnianą ramkę i przez kilka lat taki obraz wisiał w kuchni :)

      Usuń
  10. Niestety filmów nie widziałam, ale polecam książkę "Pasja życia" Irvinga Stone'a. Zaskakujący jest dla mnie Twój styl pisania.Z powodu małej czcionki, źle czytało mi się komentarze i odpowiedzi, a bardzo lubię to robić, bo wzbogacają sam post. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  11. Niezwykła postać, życiorys również, ale jego obrazy przemawiają same za siebie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda? Coś w tym jest. Sama doszłam do wniosku,
      że jego dzieła są najpewniej jednym z najlepszych środków do interpretacji samego artysty.

      Usuń
  12. Wow , niesamowity tekst :) Bardzo długi, ale niezwykle ciekawy. Jestem też trochę artystką bo czasami udostępniam na moim blogu moje obrazki, moje wiersze ( wczoraj np był jeden wiersz mojego autorstwa ). Nadałam tutuł Zamkniete drzwi Świątyni jako prznośnia i opisałam odrzucenie a miałam komentarze o Zamknięciu Kosciołów :D . . . ahahahah. No cytaty, które podajesz są super i przemawiają do mnie. Mogłabym je interpretować na swój sposób i mają w sobie moc.. . .Narząd zawinięty w papier ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ładnie. Sama jeszcze się waham, jeśli chodzi o udostępnianie swoich tworów (np. obrazy, wiersze, opowiadania) w internecie. Na razie jest tylko ogólnie dostępna babeczka.

      Usuń
    2. Myślę, ze warto udostępniać swoje utwory ! Ja od dziecka lubie być artystką i marze o stworzeniu czegoś fajnego. Jakiś sklep albo coś.. Czy mi wydzie ? Zobaczymy. Kocham wszystko co jest związane z sztuką. Czasami jak napisze wiersz to myślę, ok nie jest dobry, ale jak wrócę za jakiś czas do niego to jest woow. Jednak jest fajny. Kiedyś nie miałam odwagi dzielić się moimi wierszami, teraz udostępniam. Każdy je lubi, wszyscy mówią pozytywne rzeczy. Czasami lepiej jest poznać opinię innych ludzi. Ja czasami też piszę opowiadania i jeszcze ich nie udostępniałam, ale mam zamiar :) ... Ludzie , którzy czytają Twoją sztukę mogą Cię do niej zmotywować . Moi czytelnicy czasami pomagają mi znaleźć natchnienie na kolejne wiersze. Wiesz myślę, że warto próbować i warto dzielić się talentem !

      Usuń
    3. Ja chętnie poczytam i pooglądam :)

      Usuń
  13. Artysta bardzo tajemniczy, ciekawy, jego prace zresztą podobnie. Na pewno bardzo wyrazista postać

    OdpowiedzUsuń
  14. Bardzo ciekawy post, zajrzałam także w Twój profil, mam nadzieję dokształcić się przy Tobie w pewnych dziedzinach. Spodobał mi się także nagłówek na blogu:-)
    Pozdrawiam:-)

    OdpowiedzUsuń
  15. Artysta musi być walnięty. I dobrze :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Jego "Słoneczniki" od lat wiszą na mojej ścianie :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Są takie postacie o których się nie zapomina!

    OdpowiedzUsuń
  18. Już nie umiem czytać. Trudno mi jest nazwę wyrobu do końca doczytać a co dopiero instrukcję obsługi. Przypomniałam sobie moja wystawę...wernisaż...pokochałam kobietę która kupiła jedyny mój obraz a co do interpretacji...słuchałam Ernesta Bryla jak mówił ,że wie, że umie pisać, że umie dobrać słowa, że wie co jest dobre a co dobrym nie jest. Ja takich rzeczy nie wiem. Ja tylko czuję, odczuwam a czucia nie sposób nazwać, najczęściej więc cóż...pozostaje mi po obejrzeniu niczym dym z płonącego ogniska na łące, do nieba się snuć lub opaść kurzem na nieznanych mi sprzętach.
    Pamiętam Dalego i jego mnogość wyskoków...wyobraża sobie Pani ,że kiedyś zaczęłam jej opowiadać swoje anegdoty...nie było końca ale do tego czas musi być i miejsce i słuchacz a u mnie słuchaczka najlepiej z delikatną skóra na dłoniach by się można było przytulić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może warto jednak zatrzymać się w miejscu i spróbować?

      Usuń
  19. Uwielbiam i bardzo szanuje. Brakuje takich talentów. Jego obrazy interpretowałam na lekcjach plastyki i każdy z nas miał mnóstwo interpretacji do jednego obrazu, to jest piękne. Storzyć coś, przy czym można zatrzymać się na dłużej. Jest moją motywacją i inspiracją, uwielbiam!

    OdpowiedzUsuń
  20. Cholercia drugi raz mi się komentarz usunął. Jak się nagle dwa pojawią to ten gorszy możesz skasować :P
    Czasem myślę, że sztuka należy do wariatów. Każdy, kto tworzy jest w pewnym stopniu szalony, ma swoje mniejsze lub większe demony. Widzi więcej, głębiej odczuwa, to przelewa się na obrazy, rzeźby, teksty, muzykę. Teraz jeszcze bardziej lubię tego wybitnego malarza, chyba przez to ucho, nie wiem (czy też jestem szalona?). Nie wiem też jak to interpretować, ani jak zinterpretować jego samego. On am tylko wiedział co mu w głowie siedzi (albo i nie ":D). Filmy muszę obejrzeć. Dowiedzieć się czegoś więcej.
    Sztuką może od zawsze trochę się fascynowałam, ale chyba dopiero Ty zainteresowałaś mnie tak naprawdę ludźmi tworzącymi sztukę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę bardzo mi miło.
      Mam wielką satysfakcję,
      że znajdą się tacy, którzy dzięki mnie poczują chęć, by dowiedzieć się czegoś więcej. c:

      Usuń
  21. Może mam błędne wrażenie, ale jakbym Cię kojarzyła z blogosfery z co najmniej dwóch lat wcześniej. Jednak nie z nazwy bloga, która po prostu kupuje moje serce.

    Artyści nierzadko czują samotność, nie wszyscy bywają duszami towarzystwa. Ci z (naj)większą wyobraźnią często nie ujawniając całych siebie.
    ,,Stara się pomagać, nawet tym, mającym go za wariata i furiata - sam niestety daje wszystkim dookoła coraz więcej powodów do postrzegania siebie przez innych w taki właśnie sposób." Jakie to znajome... Diagnoza? Problemy psychiczne. Malarz był niewątpliwie wrażliwym człowiekiem.
    Teraz sobie zadaję pytanie, dlaczego tych filmów nie widzałam? Muszę to jak najszybciej nadrobić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co najmniej dwa lata, mówisz? Możliwe, na blogerze ogólnie jestem od dawna, choć po drodze wiele było zmian, naturalnie.

      Niezmiernie się cieszę, że Ci się tu spodobało. Obyś została na dłużej!

      Usuń
  22. Bardzo lubię dzieła Van Gogha :)

    OdpowiedzUsuń
  23. Byłam kiedyś na wystawie jego prac i była genialna❤

    OdpowiedzUsuń


Nie pogardzę drobną pamiątką w postaci konstruktywnego komentarza, który odnosi się do przedstawionej treści.
Często też odpowiadam, przez co może wywiązać się ciekawa dyskusja - ten element lubię najbardziej.

Zbłąkane duszyczki