niedziela, 20 stycznia 2019

Hank Thompson, Emma Bovary i Werter wchodzą do baru... - trochę o samotności


"Samotność - cóż po ludziach, czym śpiewak dla ludzi?
Gdzie człowiek, co z mej pieśni całą myśl wysłucha,
Obejmie okiem wszystkie promienie jej ducha?" 



Ten fragment z "Wielkiej Improwizacji" - mogącej być zmorą dla wielu licealistów - udowadnia nam jedną, jedyną rzecz, a jest nią oczywiście obecność tej ciemnej mary, który ogarnia człowieka od dobrych wieków.

Widzisz, Czytelniku, samotność wcale nie pojawiła się w romantyzmie ani nie zniknęła epoki później -  tak ludzki "koncept" nie może od tak wyparować lub zmienić się w ptaka. Za to może przybierać różne formy, czy to pod płaszczykiem alienacji jednostek, czy też tak prostej, a z pozoru tak nielogicznej "samotności w tłumie".


Na zdjęciu: Mia Wasikowska jak Emma Bovary
 z jednej z adaptacji książki (z 2014 roku).






Ten jeden motyw


Zarówno Gustave Flaubert, J. Goethe, jak i Dan Kwan oraz Daniel Scheinert przedstawili w swoich dziełach  (jakże dosadnie) właśnie to pojęcie "samotności w tłumie". 

Ukazane przez nich postacie mają również podobną (i boleśnie ludzką) "pobudkę" w postaci nieszczęśliwiej miłości do drugiego człowieka/niespełnienia w uczuciu, co odbiega od wizji, którą mamy przed oczami w pierwszych chwilach
z dziełami - Panią Bovary widzimy jako cichą damę, mieszkającą ze starym ojcem; Werter to nadęty bufon, uciekający przed skandalem, a przyszły kumpel nieboszczyka to niedoszły samobójca na wyspie pełnej śmieci. 
Jednak, "im dalej w las", tym bardziej to pierwsze wrażenie przestaje mieć znaczenie. 
Poznajemy się lepiej z tym kimś po drugiej stronie, nawet zaglądamy nieco w jego psychikę, by finalnie dostrzec ten jeden, jedyny element układanki - cierpienie.
Na tej płaszczyźnie sposób, czy też droga, dzięki której brnie się przez karty opowieści przestaje mieć znaczenie - gdy Czytelnik bądź też Odbiorca utworu artystycznego dostrzeże dramat postaci, jego empatia zagłusza inne przeszkadzające mu czynniki: Pani Bovary z wyrachowanej damy przeistacza się w nieprzystosowaną do brutalnej rzeczywistości duszyczkę, Werter staje się niedocenianym przez wszystkich poetą, ogarniętym cierpieniem, a bohater grany przez Paula Dano zaczyna przypominać Widmo z drugiej części Dziadów, mimo że parę scen wcześniej rozmawiał ze zwłokami, ulatniającymi gazy. 

Na zdjęciu: Paul Dano jako Hank Thompson
 i Daniel Radcliffe w roli Manny'ego
("Swiss Army Man", z roku 2016.)





W odbiciu


 Być może jest to wina ludzkiego mózgu, który próbuje sytuację tych trzech sylwetek przyrównać do naszej, gdyż ich dramat skąpania w samotności, to coś
z czym zapewne każdy człowiek może w jakimś stopniu się utożsamić. Przecież jesteśmy w stanie zrozumieć kogoś, kto z każdym kolejnym dniem coraz bardziej utwierdza się w przekonaniu, że jest zbyt "mały", by zagadać do dziewczyny siedzącej niedaleko w autobusie; kogoś, kto po przeczytaniu tysiąca powieści nie przestaje marzyć o miłości jak z bajki (Książę na białym koniu musi się w końcu kiedyś pojawić, prawda?) lub kogoś, kto ukochaną dziewczynę dostrzega
w każdym śpiewie ptaka czy wschodzie słońca. 


 Słynnej oliwy do ognia dolewa fakt, iż cała trójka żyje jakbyś "gdzieś z boku", będąc nawet uznawana za osoby postronne za coś z pogranicza wariatów (wystarczy spojrzeć na ich relacje z innymi lub chociażby na końcowe sceny "Swiss Army Man").
Tak można sobie uświadomić, Drogi Czytelniku, że pod okładkami zwyczajnych lektur szkolnych - być może nudnych jak przysłowiowe flaki z olejem - i prawie dwugodzinnym filmie o szalonym rozbitku kryje się coś więcej.

Kadr z filmu "Zakochany Goethe" (2010) -
Alexander Fehling i Miriam Stein jako Werter i Lotta


Po (nie)Werterowskiej analizie

To trochę boli, nieprawdaż? 

Boli jeszcze bardziej, kiedy pewien "x"po drugiej stronie uświadomi sobie, że tak naprawdę to patrzy w lustro.

Lustro kartek, lustro klatek filmowych....
Szczególnie, iż przecież oni wszyscy mogli mieć normalne życie,
gdyby tylko 
ich wrażliwość im na to pozwoliła. 
Zamiast tego zapukali do drzwi z wygrawerowanym napisem "UTRATA ŚWIADOMOŚCI", 
a w przypadku dwóch ostatnich postaci była to zapowiedź rychłego spotkania z narratorem Złodziejki Książek.


Postacie z tak różnych epok, połączone "ideą" tragicznej samotności - brzmi jak motyw, który nigdy się nie znudzi.


stycznia 20, 2019 / by / 2 Comments

2 komentarze:

  1. Szkoda, że nie dane było mi o tym przeczytać przed problematyką z lektur. Swoją drogę nie mam tak wrażliwej duszy i ciężko mi zrozumieć poczynania bohaterów, takich jak, np. Werter.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja dzisiaj śniłam o kobiecie, której wcześniej nie mogłam i nie znałam i nie dotykałam w żaden sposób a ona, niczym samotność, dała radość, smutek i tęsknotę.

    OdpowiedzUsuń


Nie pogardzę drobną pamiątką w postaci konstruktywnego komentarza, który odnosi się do przedstawionej treści.
Często też odpowiadam, przez co może wywiązać się ciekawa dyskusja - ten element lubię najbardziej.

Zbłąkane duszyczki