"Samotność - cóż po ludziach, czym śpiewak dla ludzi?
Gdzie człowiek, co z mej pieśni całą myśl wysłucha,
Obejmie okiem wszystkie promienie jej ducha?"
Ten fragment z "Wielkiej Improwizacji" - mogącej być zmorą dla wielu licealistów - udowadnia nam jedną, jedyną rzecz, a jest nią oczywiście obecność tej ciemnej mary, który ogarnia człowieka od dobrych wieków.
Widzisz, Czytelniku, samotność wcale nie pojawiła się w romantyzmie ani nie zniknęła epoki później - tak ludzki "koncept" nie może od tak wyparować lub zmienić się w ptaka. Za to może przybierać różne formy, czy to pod płaszczykiem alienacji jednostek, czy też tak prostej, a z pozoru tak nielogicznej "samotności w tłumie".
Na zdjęciu: Mia Wasikowska jak Emma Bovary z jednej z adaptacji książki (z 2014 roku). |
Ten jeden motyw
Zarówno Gustave Flaubert, J. Goethe, jak i Dan Kwan oraz Daniel Scheinert przedstawili w swoich dziełach (jakże dosadnie) właśnie to pojęcie "samotności w tłumie".
Ukazane przez nich postacie mają również podobną (i boleśnie ludzką) "pobudkę" w postaci nieszczęśliwiej miłości do drugiego człowieka/niespełnienia w uczuciu, co odbiega od wizji, którą mamy przed oczami w pierwszych chwilach
z dziełami - Panią Bovary widzimy jako cichą damę, mieszkającą ze starym ojcem; Werter to nadęty bufon, uciekający przed skandalem, a przyszły kumpel nieboszczyka to niedoszły samobójca na wyspie pełnej śmieci.
z dziełami - Panią Bovary widzimy jako cichą damę, mieszkającą ze starym ojcem; Werter to nadęty bufon, uciekający przed skandalem, a przyszły kumpel nieboszczyka to niedoszły samobójca na wyspie pełnej śmieci.
Jednak, "im dalej w las", tym bardziej to pierwsze wrażenie przestaje mieć znaczenie.
Poznajemy się lepiej z tym kimś po drugiej stronie, nawet zaglądamy nieco w jego psychikę, by finalnie dostrzec ten jeden, jedyny element układanki - cierpienie.
Na tej płaszczyźnie sposób, czy też droga, dzięki której brnie się przez karty opowieści przestaje mieć znaczenie - gdy Czytelnik bądź też Odbiorca utworu artystycznego dostrzeże dramat postaci, jego empatia zagłusza inne przeszkadzające mu czynniki: Pani Bovary z wyrachowanej damy przeistacza się w nieprzystosowaną do brutalnej rzeczywistości duszyczkę, Werter staje się niedocenianym przez wszystkich poetą, ogarniętym cierpieniem, a bohater grany przez Paula Dano zaczyna przypominać Widmo z drugiej części Dziadów, mimo że parę scen wcześniej rozmawiał ze zwłokami, ulatniającymi gazy.
Na zdjęciu: Paul Dano jako Hank Thompson i Daniel Radcliffe w roli Manny'ego ("Swiss Army Man", z roku 2016.) |
W odbiciu
Być może jest to wina ludzkiego mózgu, który próbuje sytuację tych trzech sylwetek przyrównać do naszej, gdyż ich dramat skąpania w samotności, to coś
z czym zapewne każdy człowiek może w jakimś stopniu się utożsamić. Przecież jesteśmy w stanie zrozumieć kogoś, kto z każdym kolejnym dniem coraz bardziej utwierdza się w przekonaniu, że jest zbyt "mały", by zagadać do dziewczyny siedzącej niedaleko w autobusie; kogoś, kto po przeczytaniu tysiąca powieści nie przestaje marzyć o miłości jak z bajki (Książę na białym koniu musi się w końcu kiedyś pojawić, prawda?) lub kogoś, kto ukochaną dziewczynę dostrzega
w każdym śpiewie ptaka czy wschodzie słońca.
z czym zapewne każdy człowiek może w jakimś stopniu się utożsamić. Przecież jesteśmy w stanie zrozumieć kogoś, kto z każdym kolejnym dniem coraz bardziej utwierdza się w przekonaniu, że jest zbyt "mały", by zagadać do dziewczyny siedzącej niedaleko w autobusie; kogoś, kto po przeczytaniu tysiąca powieści nie przestaje marzyć o miłości jak z bajki (Książę na białym koniu musi się w końcu kiedyś pojawić, prawda?) lub kogoś, kto ukochaną dziewczynę dostrzega
w każdym śpiewie ptaka czy wschodzie słońca.
Słynnej oliwy do ognia dolewa fakt, iż cała trójka żyje jakbyś "gdzieś z boku", będąc nawet uznawana za osoby postronne za coś z pogranicza wariatów (wystarczy spojrzeć na ich relacje z innymi lub chociażby na końcowe sceny "Swiss Army Man").
Tak można sobie uświadomić, Drogi Czytelniku, że pod okładkami zwyczajnych lektur szkolnych - być może nudnych jak przysłowiowe flaki z olejem - i prawie dwugodzinnym filmie o szalonym rozbitku kryje się coś więcej.
Kadr z filmu "Zakochany Goethe" (2010) - Alexander Fehling i Miriam Stein jako Werter i Lotta |
Po (nie)Werterowskiej analizie
To trochę boli, nieprawdaż?
Boli jeszcze bardziej, kiedy pewien "x"po drugiej stronie uświadomi sobie, że tak naprawdę to patrzy w lustro.
Lustro kartek, lustro klatek filmowych....
Szczególnie, iż przecież oni wszyscy mogli mieć normalne życie,
gdyby tylko ich wrażliwość im na to pozwoliła. Zamiast tego zapukali do drzwi z wygrawerowanym napisem "UTRATA ŚWIADOMOŚCI",
Szczególnie, iż przecież oni wszyscy mogli mieć normalne życie,
gdyby tylko ich wrażliwość im na to pozwoliła. Zamiast tego zapukali do drzwi z wygrawerowanym napisem "UTRATA ŚWIADOMOŚCI",
a w przypadku dwóch ostatnich postaci była to zapowiedź rychłego spotkania z narratorem Złodziejki Książek.
Postacie z tak różnych epok, połączone "ideą" tragicznej samotności - brzmi jak motyw, który nigdy się nie znudzi.
Szkoda, że nie dane było mi o tym przeczytać przed problematyką z lektur. Swoją drogę nie mam tak wrażliwej duszy i ciężko mi zrozumieć poczynania bohaterów, takich jak, np. Werter.
OdpowiedzUsuńJa dzisiaj śniłam o kobiecie, której wcześniej nie mogłam i nie znałam i nie dotykałam w żaden sposób a ona, niczym samotność, dała radość, smutek i tęsknotę.
OdpowiedzUsuń