niedziela, 13 stycznia 2019

Znasz ten taniec? - "Fokstrot" (Nie do końca)recenzja #2


Mogłoby się wydawać, że fokstrot jest dość prosty, jeśli chodzi o kroki. W końcu po paru przesunięciach i tak wracasz do punktu wyjścia.
Jednak tutaj pojawia się zaskoczenie, bo o ile za dużo kroków tutaj nie ma, to taniec ten okazuje się być dość "ciężkim".
Przynajmniej na ekranie.

Całkiem niedawno spotkałam się z określeniem "manifest pacyfistyczny" (ewentualnie
coś podobnego, gdyż moja pamięć zwykła płatać mi czasami figle) przy opisie "Fokstrota". Opisując teraz to dzieło, coraz bardziej utwierdzam się w słuszności doboru tych dwóch słów, gdyż film Samuela Maoza z 2017. roku właśnie takim "manifestem" jest. Na swój sposób oczywiście.

Niektórzy zapewne stwierdzą, że widz od początku już zostaje rzucony na głęboką wodę, ponieważ film zaczyna się od przedstawienia dość trudnej sytuacji - bez zarysu postaci, tła
czy czegokolwiek, czego można by się kurczowo trzymać, chcąc spokojnie zacząć seans.
Otóż, "Fokstrot" już w pierwszej scenie ukazuje nam scenę, która mogłaby się skojarzyć
z tą z teledysku do "Castle of Glass" zespołu Linkin Park - do Daphne Feldmann (Sarah Adler) przychodzą żołnierze, by powiadomić kobietę o śmierci jej syna, Jonathana (Yonathan Shiray). Kobieta mdleje, a całe zajście obserwuje mąż, głowa rodziny - Michael Feldmann (Lior Ashkenazi). Z tymże narracja poprowadzona jest w taki sposób, że oglądający widzi jedynie reakcję, choć może domyślić się co zaszło w pierwszych minutach.

Na zdjęciu: Lior Ashkenazi jako Michael Feldmann
 oraz Sarah Adler jako Daphne Feldmann.
Od tego momentu "Fokstrot" zaczyna
 w piękny sposób ukazywać rzeczywistość
z perspektywy ludzi borykających
 się z tak ogromną stratą.

Widać to między innymi w genialnej pracy kamery, dbałości o szczegóły (dość ważnymi w tym filmie) oraz pewnej metaforyczności przedstawienia, którą
da się zauważyć,  zachowując czujność.
Do tego przepiękne zdjęcia Giory Bejacha z ładnym nasyceniem barw, które zachwycą oko niejednego widza, połączone z muzyką, nadającą niektórym scenom  groteskowy charakter (autorstwa Ophira Leibovitcha) sprawiają,  że obraz ten zostaje w głowie na dłużej.
Natomiast to, co może zniechęcić do obejrzenia, to przede wszystkim długość.
Prawie 120 minut, podczas których warto skupić uwagę na treści, może znudzić wielu.
Piszę to, bazując na własnym przykładzie, gdyż wystarczyło jedno mrugnięcie, ominięcie jednej sceny, by "zgubić wątek".

Kolejną rzeczą, działającą (być może) 
na niekorzyść obrazu, może być próba ukazywania determinizmu, fatum obecnego w losie człowieka., co nie dla wszystkich 
jest optymistyczne. Nie każdy przecież zgadza się z maleńkością woli ludzkiej wobec zdarzeń.

Na odbiór może wpłynąć też charakter niektórych scen, ale w tym aspekcie pozwolę sobie, Drogi Czytelniku,  nie rozpisywać się za dużo, nie chcąc podawać zbyt dużej liczby spoilerów.
Pozostawię Cię zatem w nieświadomości.

Finalnie, muszę zaznaczyć, że uważam "Fokstrot" za udany, choć pewnie jakaś grupa będzie się upierać, iż podczas całego filmu, reżyser wiele razy zgubił rytm
i pomylił kroki.

Cóż by rzec, Drogi Czytelniku, - są gusta
 i guściki, jak to mówią. 


Ze mną jednak, ten rytm pozostał i pozostanie zapewne bardzo długo, ponieważ planuję zetknąć się z nim ponownie w przyszłości. 



Jeśli zaś z Tobą jest inaczej, bo np. nie zrozumiałeś nauczyciela, to polecam Ci wziąć kolejną lekcję tańca, ale tym razem zacznij spokojniej i z gracją. 

Przyjmuję też do wiadomości fakt, iż nie każdy urodził się tancerzem. 

stycznia 13, 2019 / by / 0 Comments

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz


Nie pogardzę drobną pamiątką w postaci konstruktywnego komentarza, który odnosi się do przedstawionej treści.
Często też odpowiadam, przez co może wywiązać się ciekawa dyskusja - ten element lubię najbardziej.

Zbłąkane duszyczki