poniedziałek, 11 lutego 2019

Oh, Sugar Man, where you gonna run to? - o artyście, którego Ameryka nie chciała.

Adnotacja: Na podstawie filmu dokumentalnego (Sugar Man z 2012. roku) i innych źródeł. 
Film pomija fakt popularności omawianej postaci w Australii, a związane jest to z cenzurą obecną we wspomnianym niżej kraju.

Sugar man, won't you hurry
Cause I'm tired of these scenes 
For a blue coin won't you bring back
All those colors to my dreams

Jak to śpiewał (i śpiewa dalej) w swoim utworze Rodriguez.
Teraz zapytasz zapewne, Drogi Czytelniku, kim ów jegomość jest.

Pozwól zatem, że nieco Ci o tej postaci opowiem...

Człowiek znikąd 

Prawdopodobnie, gdyby nie dokument z 2012. roku, ludzie dalej wiedzieliby o nim tyle, ile przeciętny Kowalski może napisać w ubogim curriculum vitae. Niewątpliwie, tajemniczość jest dość ważnym czynnikiem, jeśli chodzi o jego wizerunek. Nic się w tej materii nie zmieniło.
Jednak na sam początek przydałby się jakiś punkt odniesienia, prawda?
Zatem, pozwolę sobie zacząć od początku:

Deltroit, lata 40' XX wieku. Stan Michigan, USA.
To właśnie tutaj w okresie letnim (tj. 10 lipca) na świat przychodzi ktoś, kto z wolnego ducha, który przebudził się z amerykańskiego snu, stanie się gwiazdą większą od Elvisa Presleya czy Boba Dylana.

Tyle, że nie na rodzimej ziemi, tylko... w RPA.

Ciekawe, prawda?

Szczególnie, że  - można by rzec - Rodriguez zniknął. Po prostu rozpłynął się w powietrzu.






Człowiek bez twarzy

Zarówno Steve Rowland, jak i Denis Coffey opisują Rodrigueza jako ponadprzeciętnego artystę, (a nawet  "mędrca i proroka", jak to się wyraził pierwszy z wymienionych). 
Coffey "poznał się" na talencie bohatera tejże notki, kiedy zobaczył go w barze wśród mgły, dymu tytoniowego i skorupek od orzeszków; "pod warstwami" siedział sobie człowieczek bez twarzy (To pewnie przez te opary!), pięknie grając na gitarze. 

Chyba faktycznie zrobiło to wrażenie, skoro nasz "włóczęga" zdążył w Stanach podpisać kontrakt z Sussex Records i wydać dwie płyty. 
Niestety, oba dzieła (Cold Fact z 1970. roku i Coming From Reality z 1971. roku) przeszły bez echa, sprzedając się w stosunkowo małej liczbie egzemplarzy.

Najwyraźniej, na swój sukces Rodriguez musiał jeszcze trochę poczekać.

W Afryce przed Toto

To, w jaki sposób  album Cold Fact dostał się do Afryki Południowej, dalej nie jest w stu procentach pewne. Według niektórych przesłanek został on przywieziony przez anonimową amerykankę, która odwiedzała swojego chłopaka, przebywającego na terenie kraju.
Płyta na tyle spodobała się znajomym dziewczyny, że wszyscy zaczęli ją przegrywać na inne nośniki, by móc potem bez przeszkód słuchać w domowym zaciszu.  

Być może nie jest to wymarzona droga dla zarabiającego twórcy do zdobycia popularności, niemniej nie minęło zbyt dużo czasu, a muzyk zyskał całkiem spore grono fanów.

Jednak nikt nie przeczuwał,  że muzyk odegra jeszcze większą rolę, jeśli chodzi o historię całego kraju.

Twarz z okł..  rewolucji

Apartheid był jedną z fałszywych ideologii XX wieku, jak faszyzm, komunizm, nacjonalizm. Ich wspólnym mianownikiem było dążenie do tego, żeby problemy załatwić raz na zawsze.
Apartheid jest filozofią niby-pozytywną. Chodzi w nim o to, by zachować tożsamość. A jak ją zachować w społeczeństwie wielorakim? Ano właśnie – podpowiada apartheid – żyjąc tylko we własnym środowisku kulturowym, bo wszelkie mieszanie się spowoduje albo rozmycie tożsamości, albo dominację silniejszego czynnika. Wobec tego żyjmy osobno. Tak będzie lepiej dla każdego. -  Ryszard Kapuściński  w rozmowie z Wojciechem Jagielskim (Źródło: Gazeta Wyborcza, data publikacji: 1993-09-18)
Okładka "The Cold Fact" (1970)
Czasy apartheidu zaczęły się w 1948. roku, a skończyły prawie pięćdziesiąt lat później.
Ten, trwający niecałe pół wieku, okres nie należał do zbyt przyjemnych zarówno jak
i "zwykłych ludzi", jak i przedstawicieli środowiska artystycznego. Wszystko działało wtedy
w myśl zasady "Jeżeli nie jesteś z nami, to jesteś przeciwko nam!"  - cenzura zbierała swoje żniwo, a restrykcje urosły do granic absurdu.  Dodatkowo, RPA zostało całkowicie odcięte od kontaktu ze światem zewnętrznym.

Jednak wraz z nadejściem lat 70' sytuacja się zmieniła, bo oto rewolucja w kraju owładniętym rasizmem i terrorem na tle rasowym właśnie, zyskuje nową twarz, twarz "człowieka zagadki". Do tego, wydarzenia nabierają rytmu "The Establishment Blues".

Powstaje też nowy ruch anty - apartheidowy 

(a w zasadzie nowy gatunek muzyki) - Voëlvry 
( afrikaans: "wolny jak ptak"). 
Oznacza to masowy przypływ muzyki przepełnionej treściami antyrządowymi
i buntem wobec rzeczywistości ogarniętej przemocą.
Oczywiście nie obyło się bez agresji  ze strony samego rządu i wszelakich prób zatrzymania starań obywateli o lepsze jutro. Przykładowo, specjalnie rysowano płyty winylowe tak,
by nie można było jej otworzyć (działo się tak między innymi z utworem "Sugar Man" Rodrigueza), czy też moderowano playlisty w stacjach radiowych ( O takim "I Wonder" 
nawet nie można było śnić z powodu wzmianki o seksie i rzekomej "rozwiązłości".)

Nie odkryję Ameryki, gdy powiem, że "zakazany owoc najlepiej smakuje", prawda?

Jedyny taki zabójczy widok

Craig Barthomelew Strydom w wyżej wspomnianym dokumencie z początków pierwszej dekady XXI. wieku (tj.  "Sugar Man") przytacza historię, według której Rodrigueza miał spotkać smutny koniec na nieudanym koncercie. Sixto, po odegraniu ostatniego utworu, mimo braku pozytywnego odbioru ze strony publiki, wyciąga pistolet, a czyn, którego zaraz się dopuści kwituje słowami: 

Dziękuję za uwagę, teraz możecie podziękować za moją, a po wszystkim dajmy sobie spokój.

Po czym strzela sobie w głowę na oczach tysięcy widzów. Historia się kończy.

Zapomniano jedynie o małym, malutkim szczególe: to nigdy się nie wydarzyło.

Powiem więcej: okazało się, że Rodriguez wcale nie popełnił samobójstwa, wcześniej czy później.

"On żyje i mieszka w Deltroit."

Słowa przytoczone w nagłówku były dość sporym zaskoczeniem dla dwójki szukających go fanów. Szczególnie, iż jedyne źródło, jakim dysponowali to teksty piosenek czy też nazwa wytwórni muzycznej, a na założonej stronie internetowej, mającej na celu przyciągnięcie zainteresowanych, ruch był minimalny. Steven "Sugar" Segerman i Craig B. Strydom nie poddali się jednak, a kiedy usłyszeli od przedstawiciela wytwórni oznaczały dla nich tylko jedno: to dopiero początek historii.
Później zaskoczyła ich wiadomość i to od nie byle kogo - najstarszej córki muzyka.

Sixto Rodriguez żył bardzo skromnie, razem z żoną i trzema córkami, imając się różnych prac, by móc otrzymać rodzinę. Najczęściej pracował przy odnowie domów, a zarobione pieniądze - choć pozwalały ledwo wiązać koniec z końcem - dalekie były od sum zarabianych przez innych (i bardziej znanych oraz docenianych) artystów. Mimo to, nie tracił pogody ducha, a pracy oddawał się jak mało kto.  Co najlepsze, w tej całej rutynie dnia codziennego nie zapomniał o sztuce.
Jak się później okazało, sztuka również nie zapomniała o nim.

American zero, South African hero

Niecały rok później po opisanych wydarzeniach (2 marca 1998 roku), autor "Sugar Man" wyrusza w trasę koncertową. Po przyjeździe do RPA, witają go tłumy. Nie zmienia to jednak faktu, iż fani zastanawiają się, czy przybysz jest "prawdziwym Rodriguezem".

Wątpliwości zostają rozwiane 6. marca, na koncercie.  Bilety na sześć kolejnych wydarzeń sprzedają się jak świeże bułeczki, a sale zapełniają się fanami, ogarniętymi euforią.

 Biedny wolny duch z Ameryki w końcu mógł się poczuć jak król.

Król, który wstał z grobu, by móc dzielić się swoją pasją z innymi aż po dziś dzień.


lutego 11, 2019 / by / 0 Comments

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz


Nie pogardzę drobną pamiątką w postaci konstruktywnego komentarza, który odnosi się do przedstawionej treści.
Często też odpowiadam, przez co może wywiązać się ciekawa dyskusja - ten element lubię najbardziej.

Zbłąkane duszyczki