niedziela, 24 lutego 2019

Modląc się o hit - zapisane w nutach #1


Wszyscy dobrze wiemy, że łatwo bynajmniej nie jest, kiedy trzeba ratować coś, co bliskie jest śmierci. To coś jak wpychanie oddechu w ciało, z którego ucieka to, o co człowiek potrafi walczyć każdego dnia. I tutaj można posłużyć się zarówno dosłownością
w przedstawienia, jak i swego rodzaju metaforycznością...
Zaraz, zaraz!  Dlaczego o tym piszę, zapytasz? 
Cóż, po prostu uznałam, że dzięki temu łatwiej Ci będzie zrozumieć sytuację Madonny
w 1988. roku.

Zepsuta pozytywka  i pokręcony wizjer

Madonna przez te wszystkie miesiące 88' roku nie nagrała żadnego utworu,  filmy z jej udziałem okazały się klapami (negatywne recenzje),  a udział w dobrze zapowiadającym się spektaklu na Broadwayu -  Speed The Plow, (autorstwa Davida Mameta), który w sposób satyryczny ukazywał przemysł filmowy w Ameryce - też wcale nie polepszył już i tak beznadziejnej sytuacji z powodu - no nie zgadniesz, Drogi Czytelniku  - negatywnych recenzji! 
Na domiar złego, w życiu prywatnym gwiazdy sytuacja wyglądała podobnie: nadchodzący rok przyniósł jej w prezencie skończoną rozprawę rozwodową między nią, a Seanem Penem, przekroczyła chlubną trzydziestkę, której tak się obawiała z powodu tragedii w rodzinie.

Niedługo potem postanowiła się wyżalić na ramach The Rolling Stone, narzekając na podejście do człowieka, zapisane w fundamentach katolicyzmu, zaznaczając niemoc jednostki ludzkiej wobec "bycia grzesznikiem przez całe życie - bez względu na uczynek". 




Konkluzja? 

Było źle.

Choć ta cała beznadziejność sytuacji dała początek czemuś, co niedługo potem miało być na ustach wszystkich.



(Nie do końca?)religijny powerhouse
Myślę, że w pewnym momencie doszliśmy do punktu, gdzie zdaliśmy sobie sprawę, że jest to zarówno utwór z okładki, jak i utwór przewodni - i będzie to siłą napędową. Stało się jasne, iż w tym utworze kryło się coś wyjątkowego.  I w jakiś sposób sprawiliśmy, że to wszystko doszło do skutku: z jego zakończeniem i początkiem, minimalizmem w rytmie, wersami i tymi zwalającymi z nóg refrenami; i tu wchodzi ogromny chór.  To jest ambitne, nie? -  Patrick Leonard o "Like a Prayer" (Żródło: https://en.wikipedia.org/wiki/Like_a_Prayer_(song), wolne tłumaczenie: Biały Kruczek)
 Szukając producentów, Madonna trafiła na Stephena Braya i Patricka Leonarda, jednak w końcu zdecydowała się na współpracę z drugim z wyżej wspomnianych z powodu bliższej wizji artystycznej. 
(Chór nagrano w sierpniu 1989. roku, wedle życzenia pomysłodawczyni całej akcji.)

Gdy już melodia była jasna, tekst napisał się w około trzy godziny.
Wokalistka opisywała później podmiot liryczny, jako dziewczynę, dla której Bóg jest najważniejszym mężczyzną w życiu,  co można odnaleźć nie tylko w samych słowach.

Potem przyszła pora na teledysk i... palące się krzyże.

Oczywiście taka kontrowersja nie była dobrze przez wszystkich odebrana. Ważne przestały być intencje wokalistki, która tłumaczyła treść czymś w rodzaju "burzenia schematów".

O ile już z palącymi krzyżami można się nie zgadzać, uznać je za "niepotrzebne show",
to historia czarnoskórego mężczyzny w czasach, gdzie na amerykańskich chodnikach widoczne były jeszcze ślady segregacji rasowej, była jak kubeł zimnej wody - nowa perspektywa, na którą mało kto zwracał uwagę.

W końcu, kto w 1989. roku pomyślałby o czymś takim (nie mówiąc oczywiście o Madonnie)?


Przez pola do kościółka

Początkowo, historia zawarta w klipie miała być zupełnie inna - chłopak i dziewczyna, będący przedstawicielami dwóch odrębnych ras, mieli zostać postrzeleni przez członków Ku Klux Klanu.
Później jednak koncepcję zmieniono: na samym początku (przy akompaniamencie gitary Prince'a) odbiorca widzi kobietę, która zdaje się przed czymś uciekać, rozpaczliwie rwąc do przodu, by finalnie schronić się w kościele.
Potem widz dowiaduje się, iż owa niewiasta była świadkiem przestępstwa, jakim jest napad grupki mężczyzn na kobietę. W następnych minutach dochodzi do morderstwa/gwałtu (zależy od interpretacji), a winowajcy, słysząc policyjne syreny, uciekają.
Ukryci obserwują, jak czarnoskóry przedstawiciel "płci niepięknej", widząc ofiarę,  podbiega, by pomóc dziewczynie, co nie kończy się dla niego zbyt optymistycznie - policja zatrzymuje go, biorąc za winnego. 



Główna bohaterka, będąc już w kościele, widzi statuę czarnoskórego mężczyzny (w roli świętego, wzorowanego na Martinie de Porres,  występuje Leon Robinson), co zapewne
ma symbolizować niesłusznie oskarżonego Afroamerykanina. 
W następnych scenach można zobaczyć sen młodej kobiety:  zdaje się ona unosić
w przestrzeni, lecz w pewnym momencie łapie ją inna kobieta (symbol siły i mądrości), która uśmiechnąwszy się, wyrzuca śniącą do góry. Następnie nasza bohaterka powraca
do statuy świętego, całuje jej stopy i kładzie rękę na policzku.  Statua zmienia się w żywego człowieka (szok i niedowierzanie!), który po wyszeptaniu paru słów, całuje ją w policzek
i czoło, po czym wychodzi.

Zszokowana dziewczyna rozgląda się. Po chwili dostrzega nóż. Podnosi go, jednak już przy pierwszym bardziej złożonym kontakcie z przedmiotem, na jej dłoniach pojawiają się rany.

(Niech pierwszy podniesie rękę ten, kto nie zaciął się zwykłą kartką papieru.)

Następnie, akcja skupia się wokół jakże radosnego chóru gospel,  co daje widzowi możliwość na przyjrzenie się dokładnie pokazywanej historii. Później przed oczami ukazują się dość już sławne krzyże w płomieniach, by po paru chwilach akcja mogła ponownie skupić się na radosnym chórze (ach, ta energia!), przeplatając się z obrazami pocałunku, krzyży i łez.
Nagle bohaterka budzi się, by w kolejnej, końcowej już, scenie udać się na pobliski komisariat i uwolnić niewinnego altruistę.

Wszystko dobrze się kończy i kurtyna opada.

Całość nie brzmi tak źle, czyż nie? Przynajmniej według zasady "zawsze mogło być gorzej".

Zapewne, nie muszę Ci, Drogi Czytelniku, tłumaczyć, że nie wszyscy stosują tę zasadę w życiu codziennym.

Płonąca puszka Pepsi

Wyobraź sobie, Drogi Czytelniku, następującą sytuację: przedstawiciele Pepsi podpisują z Tobą kontrakt na wykorzystanie utworu w reklamach produktu, w międzyczasie gazety (w tym Rolling Stone) prześcigają się w wymyślaniu pozytywnych epitetów na temat nie tylko jednego utworu, ale i całego albumu, zaznaczając przy tym siłę teledysku do Like a Prayer. 
(Ba! Nawet wygrywasz nagrodę dla "Video Roku" na rozdaniu nagród!)
Po przeciwnej stronie barykady pojawiają się natomiast przedstawiciele środowisk katolickich z papieżem na czele, nawołujący do bojkotu. MTV przez pewien okres nie puszcza klipu, a dalsze protesty są tak duże, iż zmuszają Pepsi do zerwania kontraktu. Niektórzy zaczynają przekrzykiwać się przez drugich, pytając:  Ale o co chodzi?

Jedna strona kłóci się z drugą, a Ty stoisz na środku pola obok płonących krzyży i obserwujesz całą sytuację, bo cóż innego Ci pozostało?



Modlitwa po latach

Nie ma wątpliwości, że Like A Prayer odcisnęło swoje piętno w historii muzyki. Pomimo tylu lat, lej szokuje i inspiruje młodych artystów, torując sobie tym samym drogę na listach najważniejszych utworów wszech czasów. 
Z kolei dla Madonny stał się nie tylko kamieniem milowym, czymś, co pomaga wyciągnąć się z dna, ale też swoistym sposobem na nieśmiertelność (przywołam tutaj non omnis moriar), gdyż - możesz się tutaj oczywiście ze mną zgodzić bądź nie - kontrowersja się najlepiej sprzedaje.


lutego 24, 2019 / by / 0 Comments

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz


Nie pogardzę drobną pamiątką w postaci konstruktywnego komentarza, który odnosi się do przedstawionej treści.
Często też odpowiadam, przez co może wywiązać się ciekawa dyskusja - ten element lubię najbardziej.

Zbłąkane duszyczki